7 yasminsmellowych planów na najbliższe miesiące
Największym fanem planowania to ja nie jestem. No może jestem, ale potem rozjeżdżam się z jego realizacją. Dlaczego? Bo życie często zmienia i weryfikuje. Dlatego nie jestem w stanie zaplanować sobie roku, miesiąca czy nawet tygodnia w szczegółowy sposób. Nie umiem żyć pod kalendarz, mimo iż bardzo bym chciała. Ułatwiłoby to moje funkcjonowanie, choć odebrałoby mi spontaniczność. Niemniej lubię wiedzieć co mnie czeka, co chcę zrealizować i dążyć do tego krok po kroku. Dlatego swój plan tygodnia układam dość luźno, bez szczegółowego rozpisywania co mam zrobić danego dnia. Wyjątkiem są sprawy, które muszą być załatwione wtedy a wtedy – te lądują w kalendarzu w telefonie z przypomnieniem dzień wcześniej. Pozostałe lądują w ogólnym tygodniowym zestawieniu.
Ten sposób funkcjonowania pomaga mi ogarnąć całość, bez napinania się. Bo co jak co, ale nie zrealizowanie własnych zamierzeń działa na mnie mocno demotywująco oraz dołująco. Po co sobie to fundować? I może Tobie szczegółowe planowanie pomaga – zazdro, jednak bądźmy dla siebie ludzcy i nauczmy się funkcjonować według naszych indywidualnych potrzeb.
Inna rzecz, by dojść do tego jak najłatwiej nam się funkcjonuje to trzeba kilka razy popróbować. Sparzyć się i roztrzaskać o podłogę. Niestety, nie ma nic ot tak, nic nie dzieje się samo. I wcale nie obstawiam iż nie ma osób, które jak coś sobie wymyślą, to potem zrealizują w 100%. Większość obstawiam, podobnie jak ja, musi popróbować sposobów planowania, by znaleźć idealny dla siebie.
Może być tak, że czytając ten tekst dojdziesz do wniosku, że Tobie planowanie nie jest w ogóle potrzebne! Być może tak być i super jeśli masz tego świadomość. Może masz dar ogarniania wszystkiego na bieżąco i jesteś z tych, którym nic nie wylatuje z głowy. W takim przypadku nie planuj na siłę, bo nie ma sensu uszczęśliwiać się dla samej idei.
Mogę mieć marzenia na cały rok. Na najbliższe pięciolecie, dziesięciolecie oraz takie do końca życia. Mam tez cele, wynikające z tych pierwszych. Wrzucam je w serce, wrzucam do głowy, do kalendarza również, ale bez konkretnej daty. Dzielę sobie rok na okresy 12 tygodniowe (lepiej one dla mnie brzmią niż kwartał) i w nich umieszczam plany. Łatwiej układa mi się to potem w głowie, jak dany plan / cel / marzenie rozłożyć na poszczególne tygodnie. Szczególnie, gdy te plany są dość ambitne to ten sposób nie powoduje we mnie uczucia ściśnięcia żołądka. Z kolei te mniejsze, skromniejsze nie giną pośród wcześniejszych gigantów.
Ile tak naprawdę w realizacji celów zależy od nas? Sporo, ale nigdy więcej nie pokuszę się o stwierdzenie, że 100%. A był czas iż na tym powiedzeniu bazowałam mocno, mocno. A potem roztrzaskiwałam się o podłogę, gdy jednak życie pokazywało mi środkowy palec. Poprzedni rok jest tego najlepszym przykładem, gdy wirus zaśmiał się z planów wielu z nas. Zawsze, ale to zawsze planuj wszystko ze świadomością iż jest masa czynników niezależnych od Ciebie. To nie oznacza iż daje Ci to prawo usprawiedliwiania się, gdy z własnej woli, może lenistwa, nie sięgnęłaś po składowe marzenia w odpowiednim czasie. Choć jak się uprzesz, to się da. Tyle iż wtedy cały proces planowania warto wsadzić do kosza na śmieci. Po co się oszukiwać?
Co w sercu mi zagrało na najbliższe miesiące? Może Cię to zainteresuje, może będzie to mała inspiracja dla Ciebie, by samej / samemu sięgnąć po coś, co na dnie serca gra, a brak motywacji, by zabrać się za to?
7 yasminsmellowych planów na najbliższy czas:
POWRÓT DO ZDROWEGO ŻYWIENIA
Temat, który jest mi bliski już lata. Był czas, gdy żywiłam się wegetariańsko. Był czas żywienia jarskiego. Potem weszło żywienie bezglutenowe oraz odstawienie cukru. Nigdy nie poruszałam się po szczegółowo rozpisanych dietach, bo męczy mnie sam ich widok. Od zawsze uważałam i nadal uważam iż dieta ma być moim stałym sposobem żywienia. Sposobem, który mi pasuje i odpowiada i do posiłku zasiadam z przyjemnością.
Jest mi o tyle łatwiej, że szczerze polubiłam pieczywo bezglutenowe a największą radość sprawia mi wszystko co ‘zielone’. Sałatki, surówki to moje życie. Do tego zupy, najchętniej kremowe. Nabiału unikam, choć bardzo lubię. Mięso jem, bo na Wiśniowej musi być dla Mr Hubby. Za ziemniakami i makaronami oboje nie przepadamy, a jeśli jemy to bardzo okazjonalnie.
Od kilku lat nie ma momentu bym całkiem zeszła z kierunku zdrowego żywienia. Śmieciowe jedzenie, kupne słodycze i napoje z bąbelkami to nie moja bajka. W większości popijam wodę, szczególnie gorącą. Z używek króluje kawa i mimo iż nie mam problemu jej ograniczyć, to ja uwielbiam smak dobrej, mocnej kawy.
Ze słodyczy lubię czekoladę i lody. Pozostałe w wydaniu domowym, bo lubię wiedzieć co wkładam do buzi. Nie cierpię chemii dodawanej do produktów. Im mniej przetworzony produkt tym bardziej go lubię, widzę iż mocniej mi służy. Lepiej się po nim czuję, lepiej wyglądam.
To dlaczego powrót? Ostatnie tygodnie trochę mi rozjechały temat żywienia. Zbyt wiele przypadkowych posiłków, mało regularności. Za dużo przypadkowych śmieci. Czuję wewnętrzną potrzebę stałych pór posiłków i czuję potrzebę zwiększenia udziału roślin w żywieniu. Odstawienie mięsa nie chodzi za mną, ale jego mocne ograniczenie już zdecydowanie tak. Więcej zup, więcej rozgrzewających przypraw i ziół. Więcej czasu w kuchni, mimo iż nie spędzam go tam mało. To dla mnie wyjątkowy czas, bo przy okazji słucham nauczań i różnych wykładów i traktuję to jako czas dla siebie. Lubię bardzo.
CZAS DLA BLISKICH
Zeszły rok mocno zaakcentował jak ważni są dla mnie bliscy. Podkreślił i uwydatnił temat. Rodzina, przyjaciele i znajomi. Nie ma tych osób w moim życiu na pęczki, ale ci co są… są warci przystanięcia i poświęcenia im czasu. Pochylenia się nad ich radościami i smutkami. Brzmi sztampowo, jednak mocno siedzi we mnie i w moim sercu. To oni są jedną ze składowych mnie. Ważną składową. Tym bardziej iż jest to układ, z którego korzystamy wzajemnie. Dajemy i czerpiemy. Tak niewiele trzeba, by pogubić się w codzienności i otaczającym świecie, a ludzie wokół nas pomagają zachować balans. Nie bez kozery mamy przysłowie “z kim przestajesz, takim się stajesz”. Jest w nim masa prawdy, którą odkryłam szczególnie w okresach gdy sporo czasu spędzałam samotnie. Bardziej chodzi mi po głowie okres po operacji półtora roku temu, niż ten otaczającej nas kwarantanny i izolacji. Skąd różnica? Ano w ludziach!
NAUKA NOWEGO OPRAGRAMOWANIA
Kto widział już nową stronę, moją i Mr Hubby, ten wie iż szykujemy się do wielkiego projektu… Ale by go dopiąć konieczne jest nauczenie się programowania w technice BIM. Może nie jest tak, iż jest to zupełnie konieczne, bo można to zrobić w wielu programach, jednak to dość nowy sposób projektowania, którego chcemy się nauczyć. Od dawna już wiadomo iż najlepiej jest się uczyć na przykładach, więc jedno z drugim mocno się składa i mam mocne postanowienie, by wziąć się za program i zacząć go ogarniać. A czemu i po co, dla tych co nowej stronki nie wyniuchali, to napiszę niebawem. A jest o czym, stay tuned.
DOPIESZCZENIE STRON, KTÓRYMI SIĘ ZAJMUJĘ
Mam pod swoją opieką już 3 (!) strony internetowe. Postawione w prosty sposób na najbardziej popularnym WordPressie. Amatorsko. Jednak wyglądają przyzwoicie i na obecny stan potrzeb są wystarczające. Jestem z nich mega dumna, jednak… nie zaszkodzi troszkę mocniej im się przyjrzeć i… dopieścić, dopracować… Choć to zdjęcia są moją najsłabszą stroną, szczególnie ich obróbka i dopasowywanie rozmiarów, to całość sprawia mi masę radości i satysfakcji. Chcę się w tej dziedzinie rozwinąć i szukam jakiegoś kursu lub może szkolenia.
ROZWIJANIE RELACJI Z MĘŻEM
To wcale nie jest tak, że raz zdobyta połówka na zawsze jest nasza. Statystyki są okrutne, nawet jeśli wierzymy i uparcie obstajemy iż wybieramy sobie jednego męża / żonę na całe życie. Ja w to wierzę i mój mąż, Mr Hubby jest tą moją “połówką”. Niemniej mam potrzebę dbać o naszą relację i zabiegać o to, by była coraz mocniejsza, coraz bardziej dojrzała i coraz trwalsza! Wiadomo iż codzienność to odcienie szarości. Praca, bieganina, niedospanie i problemy dnia codziennego nie pomagają karmić fruwającym w brzuchu motylom. Ba, część z nas zastanowi się gdzie owe motyle się podziały?
Dlatego chcę i tak sobie postanowiłam, aby w tym roku wyjątkowo zadbać o tę przestrzeń. Kwarantanna, spora część czasu spędzona w domu pokazała mi, że całkiem dobrze dogadujemy się ze sobą i umiemy razem funkcjonować. To jest super, ale… fajnie by było jeszcze lepiej. Dlatego chciałabym ograniczyć czas “leniucha” i wielogodzinne oglądanie filmów w weekendy i przekuć go na wycieczki i wypady. Wtedy więcej czasu spędzamy ze sobą “aktywnie”. Rozmawiamy, rozważamy. Chcę również wrócić do randek i wypadów z domu, które są nastawione na wspólne zabieganie o siebie, uwodzenie i… no wiecie… wszystkie te przyjemne i najprzyjemniejsze rzeczy w związku.
Jednak…. i to jest mega ważne, pamiętajmy iż każda osoba w związku potrzebuje również przestrzeni dla samego siebie. Oddechu, możliwości zatęsknienia. Również spełniania swoich pasji, które niekoniecznie musi dzielić z małżonkiem / partnerem. Często możliwości wyjścia ze swoimi przyjaciółmi ale i pobycia z samym sobą. Rozwijanie relacji nie polega na byciu ze sobą cały czas. To niezbyt zdrowe i mało higieniczne.
WYJŚCIE ZE STREFY KOMFORTU
Punkt, który nie jest najprzyjemniejszy i jest dla mnie sporym wyzwaniem. Dla Ciebie nie musi być, bo są na tym świecie ludzie (serio!), którzy uwielbiają wychodzić ze swojej strefy komfortu i mierzyć się z rzeczami, które je w ich mniemaniu przerastają. Nie utożsamiam się z tym, oj zdecydowanie nie. Kocham moją strefę komfortu jak łóżeczko, grubą kołdrę i przyciemnione światło w sypialni, gdy w środku zimy wczesnym rankiem trzeba wstać… Natomiast moje uwielbienie komfortu sprawia iż często później, a nawet wiele później dochodzę do spraw, które mogłabym ogarnąć wcześniej i być już daleko z przodu. Gdy nałożę na to przekonania, które rodzą się w moim sercu, a co do których jestem przekonana, iż są w nim złożone przez Boga, to jest to najwyższy czas by zacząć coś z tym robić. Bez szaleństw, stawiam na metodę drobnych kroków i cieszenia się małymi sukcesami. Nie chodzi tutaj przecież o wpakowanie się w stany lękowe i permanentnie ściśnięty żołądek. Prawda?
KOŚCIÓŁ DOMOWY
Uwielbiam to, że jestem częścią kościoła domowego. Tej niewielkiej, ale jakże mocno prężnie funkcjonującej społeczności, która rozrasta się i działa ramię w ramię z innymi kościołami domowymi, choć nie tylko. Pojęcie działającego jako jedność Ciała Chrystusowego oraz dążenie wielu ludzi do owej jedności wśród chrześcijan to miód na moje serce. Skoro patrzymy w jednym kierunku, a kierujemy się podstawą (Biblią, a nie doktrynami stworzonymi przez ludzi) to dziwnym i nielogicznym (!) byłoby, gdyby było inaczej. Już długi, długi czas nie mogło mi się ułożyć w głowie jak ‘chrześcijanie’ potrafią się dziobać we własnym kociołku i nadawać jedni na drugich. Bycie poza tym schematem to wolność i możliwość skierowania swojej uwagi w pełni na to, co najistotniejsze. Na Jezusa Chrystusa. Amen.
2 komentarze
kacper137
nie ukrywam, że dla mnie wychodzenie ze strefy komfortu to jedna z najważniejszych spraw, chociaz wiem, ze kazdy czlowiek moze nieco inaczej to rozumiec.
akurat jestem przy zmianie diety. zapraszam na moj blog – moze sie zainspirujesz
pozdrawiam i jeszcze wpadne
Kacper
Yasminsmell
Z chęcią zerknę – każda okazja do zainspirowania jest na wagę złota 🙂 pozdrawiam