Pomocnik domowy numer 1 – odkurzacz pieszczotliwie zwany “wariatem”
Uwielbiam gdy jest czysto. Bez kurzu i paprochów, a w powietrzu czuć woń wysprzątanego mieszkania. Przejść gołą stopą po pokojach i rozkoszować się dotykiem czystej podłogi. Usiąść przy stole, na którym nie ma paprochów ani okruszków. Umyć dłonie w błyszczącej i pachnącej świeżością umywalce. Wszystko pięknie, jak z bajki, a problem w tym jeden. Całkiem powszechnie spotykany – ja nie lubię sprzątać.
Z gotowaniem mam tak, że nawet w trakcie upałów mogę gotować i nie przeszkadza mi to. Gdy coś mnie trapi, to gotuję wręcz nałogowo, na cztery palniki, bo tak mi się lepiej myśli i analizuje – gdy ręce mam czymś twórczym zajęte. Choć gotowanie rosołu vel pomidorówki twórczą pracą ciężko nazwać…
Za to z tym sprzątaniem jest tak, że robię – owszem, bo trzeba. Ale mnie nie cieszy, ani nie sprawia przyjemności. Bo znam, owszem, takich co przyjemność mają z dzierżenia odkurzacza w dłoni. U nas niestety cały proceder jest dość dokuczliwy, bo Mr Hubby, jeszcze za czasów kawalerskich, sprawił chyba największy, a już na pewno najcięższy odkurzacz domowy. Ciągnięcie go (chwała, że nie po 200 metrowej willi) sprawia, iż czuję się, jakbym wróciła z treningu w siłowni. Sprawny jest dziad i wciąga paprochy i inne dziadostwa jak szalony, ale ciężki jest jak szafa trzydrzwiowa!
Mąż, wrażliwy na marną istotę jaką jest żona, postanowił zaradzić. I pewnego dnia sprowadził do domu wariata – robot odkurzacz samosprzątający. Jest z nami prawie dwa lata i powiem Ci szczerze – czuję do niego miętę.
Fakt, że kanapy nie odsunie i nie ogarnie domu tak dokładnie jak ja. Fakt, że lubi się wplątać w kable lub utknąć pod kuchennymi szafkami (zaślepienia, których nadal oczekują – na rozpatrzenie sprawy u męża 😛 ). Wymaga przygotowania powierzchni i odsunięcia krzeseł. Jakby tego było mało to zabezpieczenia przed wjechaniem na wycieraczkę – jak na nią wjedzie to jeździ po niej dziad do upadłego i “boi się spaść”. Mimo to jest cudowny na akcje sprzątania “pomiędzy”. W tygodniu, gdy nie mam czasu. Lub siły, tak zwyczajnie. Jeździ i ogarnia, a ja mogę wyjść lub zająć się czymś innym.
Nasz “wariat” nie jest żadną wersją na wypasie, z setką udoskonaleń. Tak szczerze to wersja budżetowa, z sieciówki dostępnej w każdym mieście. Warta kilkukrotnie mniej niż oryginały. Czy warto? Patrząc na jego przebieg i brak zużycia (szczotki wyglądają jak nówki) uważam iż zakup był świetny. Jedyne do czego mogłabym się doczepić, to fakt iż po wyładowaniu baterii nie wraca do bazy, a zdycha i piszczy. No żart – przy tej różnicy w wartości urządzenia żaden to kłopot.
Nasz odkurzacz mogłam porównać z wersją oryginalną, choć podstawową, która znajduje się u mojego Taty. Wykonanie podobne, czas pracy również. Ładowanie trochę dłuższe, jednak nie postrzegam tego w kategorii minusa. Stan szczotek wydaje się taki sam (okres użytkowania prawie ten sam), jednak nasza wersja ma je moim zdaniem lepiej rozplanowane na dolnej powierzchni urządzenia. Obudowa minimalnie porysowana ale to nasza wina, a raczej szafek kuchennych, pod które odkurzacz namiętnie wjeżdża.
Jeśli masz chęć usprawnić swoje domowe królestwo i lekko się odciążyć w domowych obowiązkach, to gorąco Cię do takiego “wariata” zachęcam. Ja widzę same plusy.
PS. Kawa pita w trakcie takiego “sprzątania” smakuje wybornie!