Ignasie w trasie,  Po godzinach

Pachnąca olejkiem lawendowym wyspa Hvar

 

Uwielbiamy podróżować. Bardzo. Mimo tego mocno, mocno braliśmy pod uwagę iż tegoroczny wyjazd przejdzie nam koło nosa. Jeszcze zabawniejszy jest fakt, iż już w zeszłym roku, który obfitował w wyjazdy, wycieczki oraz wakajki, mówiłam Mr Hubby iż następny rok nie będzie już taki podróżniczy. Takie miałam przekonanie. Sprawdziło się i to z przytupem. Z tego powodu mijającą wiosnę, później lato obserwowałam bez zbytniej ekscytacji. Pewnie, że w sercu było spore pragnienie, by gdzieś wyjechać i odpocząć, jednak rozum podpowiadał, że może być z tym ciężko.

Sprawy zawodowe kształtowały nam się tak, że już początkiem lata wiedzieliśmy, że jeśli wyjedziemy to tylko jesienią. Okres wakacyjny był dla nas kolejnym okresem wzmożonej pracy. W związku z niestabilną sytuacją rynku pracy należało to wykorzystać i wycisnąć z tego okresu wszystko co się da. Braliśmy pod uwagę, że gdy skończy się sierpień, to możliwości turystyczne również mogą się skończyć, jednak wyszło zgoła inaczej. Mówię to każdemu i powtarzać będę, że nawet w skrytości serca nie marzyłam, iż będziemy mieć w tym roku tak cudowne wakacje. Śmialiśmy się, że wyszło “na bogato”. Na sam wyjazd oraz na to jak on przebiegał złożyła się masa czynników. Tak wiele rzeczy całkiem niespodziewanie poskładało się i pozazębiało, że – no ja cię przepraszam, ale ni hu hu – nie ma opcji, by Bóg nie zamoczył tutaj palca, tak byśmy to wszystko mieli!

 

Niespodzianka… czyli jednak jedziemy na urlop

Jak powyżej wspomniałam to mieliśmy tylko i wyłącznie opcję wrześniowego urlopu, jednak i tam było wąsko z czasem. I tutaj nagle, niby bez powodu, a jednak – kilka tematów poprzesuwało się. Zrobiła się ponad dwutygodniowa luka idealnie pasująca na wyjazd na urlop. Marzyła nam się Grecja, wypad samochodem tak byśmy byli totalnie niezależni. Jednak po pracowitej końcówce zimy, wiośnie oraz lecie oboje padaliśmy na pyszczki i przerażała nas trasa. Mr Hubby wzbraniał się przed Chorwacją, jednak jest ona zdecydowanie bliżej niż Grecja. Zebraliśmy spory wywiad od znajomych oraz rodziny, która lubi urlopować się w Chorwacji i rozpoczęliśmy własne poszukiwania miejsca idealnego.

Całkiem przez przypadek (!) trafiłam na ofertę hotelu na wyspie Hvar. W pierwszej chwili pomyślałam, że…. no nie ma opcji. Przede wszystkim wyspa – pewnie będzie nudno. Pewnie problematycznie będzie się tam dostać, a dodatkowo wizja hotelu jakoś mnie nie nęciła. Musiało minąć kilka dni, by wizja Hvaru rozgościła się w moim sercu i… zapłonęła. Dlaczego nie? Nie lubimy zgiełku, nie nęcą nas wielkie kurorty ani imprezowe miejscowości, a czytając w internecie na temat wyspy Hvar coraz bardziej upewniałam się, że tam jest tego wszystkiego zdecydowanie mniej niż na wybrzeżu.

Dodatkowo hotel położony jest w niewielkiej miejscowości, na samym jej skraju, z dala od zgiełku portowego życia wyspy. Oferta po szczycie sezonu (druga połowa września) wyglądała bardzo zachęcająco, zarówno pod względem finansowym oraz jakościowym. Zdecydowaliśmy się na opcję all inclusive, mimo iż nie takie było nasze pierwsze założenie. Przeważyła wygoda oraz chęć totalnego odpoczynku. Nie chciało nam się biegać po świeże pieczywo, czy myśleć co danego dnia zjeść na obiad. Finalnie okazało się, że hotel na tyle dba o swoich gości, że codziennie dostawaliśmy butelkę z wodą mineralną do pokoju, co przydawało się przy wycieczkach po wyspie. Druga rzecz to po sprawdzeniu cen w sklepach oraz knajpkach okazało się, że finalnie samodzielne żywienie nie wyszłoby nas taniej, prawdopodobnie wręcz przeciwnie. Poza tym sądzę, że nie pokosztowalibyśmy tak wielkiego wachlarzu rodzimych dań, jak choćby owoce morza. Warto również wspomnieć, że na wyspie jest minimalnie drożej niż na wybrzeżu.

 

Wyspa Hvar

Wyspa Hvar jest uznawana za jedną z najpiękniejszych wysp na świecie, a wiele osób uważa iż jest najpiękniejszą wyspą Chorwacji. Czwarta w kolejności patrząc na powierzchnię wysp tego kraju, górzysta i słynna z upraw lawendy, ale także wina oraz oliwy. To tutaj znajdziecie jedno z najstarszych miast Chorwacji, Stari Grad, którego historia sięga daleko przed czasy Chrystusa, najdłuższą tradycję rodzimej turystyki (pierwszy hotel powstał w 1848 roku), piękne plaże, urwiska, gaje oliwne oraz winnice. Ponadto wyspa Hvar szczyci się największym rocznym nasłonecznieniem, spokojnymi zatoczkami, choć i amatorzy sportów wodnych i rozrywki znajdą tutaj coś dla siebie.

Większe skupiska ludzi znajdują się przy kilku wyspowych miasteczkach – miasteczko Hvar, które jednocześnie jest stolicą wyspy, wcześniej wspominany Stari Grad, Jelsa. Poza tym na wyspie jest masa wiosek, te bardziej znane to Vrboska, Ivan Dolac, Zarace, Sucuraj. Poza tym jest tam sporo malutkich wiosek, których domy można policzyć na palcach dwóch dłoni.

Najwyższy szczyt wyspy to Sveti Nikola i ma 626 m n.p.m. Północna strona wyspy obfituje w zatoczki i plaże, natomiast południowa strona pełna jest malowniczych urwisk. Górzyste ukształtowanie wyspy wymusiło powstanie wielu krętych i niebezpiecznych dróg, a wśród Chorwatów, którym się podpadnie krąży złośliwe powiedzenie “obyś zginął na drogach Hvaru”.

Dzięki nieregularnej linii brzegowej Hvar pełen jest malowniczych zatoczek i plaż, z czego wiele jest dzikich i we wrześniu praktycznie pustych. Do części można się dostać jedynie pieszo, do części dojechać samochodem. Przemierzając wyspę na wschód jest coraz więcej tych dzikich, bowiem główne życie na wyspie kumuluje się w jej zachodniej części. Również wioski jadąc w kierunku wschodnim wyspy, drogą do Sucuraj są coraz mniejsze, coraz bardziej skromne i widać, że ludziom nie żyje się tutaj łatwo. Poza turystyką, uprawą lawendy, oliwek czy winogron nie ma tutaj zbyt wiele możliwości.

Hvar nazywany jest lawendową wyspą za sprawą masowo uprawianej tutaj lawendy, która jest jednym z istotniejszych źródeł zarobkowych na wyspie. Lawendowym sercem wyspy jest miejscowość Velo Grablje. Jest to malowniczo położona wioska, której czasy świetności przypadają na połowę XX wieku, kiedy urosła na potentata produkcji olejku lawendowego. Obecnie, po strawieniu kilkoma pożarami w latach 70-tych zeszłego wieku, w większości jest opuszczona; mieszka tam zaledwie kilkanaście osób a teren do życia jest jednym z trudniejszych na wyspie. Miejscowość próbuje się podnieść organizując festiwal lawendy, sprzedając swoje wyroby w pobliskich miasteczkach oraz ściągając w swe progi turystów, których chce zainteresować procesem produkcji lawendowego olejku.

 

Jak tam było?

Połowa września na Hvarze przywitała nas bardzo ciepłymi wieczorami, co jest miłą odmianą od naszego bielskiego klimatu, gdzie takich wieczorów i to w środku lata możemy doliczyć się zaledwie kilku… Spędziliśmy na wyspie dwa tygodnie, z czego pierwszy był gorący, bardzo słoneczny i ze wspomnianymi ciepłymi wieczorami. Ten tydzień spędziliśmy pławiąc się w wodzie – ucząc się pływać na desce SUP, pływając w masce lub leżakując w cieniu drzew. Woda nie była już tak ciepła jakbyśmy chcieli, jednak ja – największy zmarzluch jakiego znam – wchodziłam do niej z ochotą.

 

Drugi tydzień przywitał nas pogorszeniem się pogody i widocznym spadkiem temperatury, która oscylowała w okolicy 24-25 stopni C. Zdarzyło się, że dzień był pochmurny, że troszkę popadało, a nawet udało nam się być świadkiem burzy i zjawiskowych piorunów. Mimo to pogoda na wyspie bardzo szybko poprawiała się i była idealna na to, by ją zwiedzać. Zjechaliśmy praktycznie całą wyspę odkrywając zarówno piękne kamieniczki w miasteczkach, jak i walące się szopy we wsiach. Dzięki temu nasz urlop był i totalnym relaksem i okazją do poznania tego fragmentu świata.

 

Miejscowi na każdym kroku witali nas szerokim uśmiechem i pogodnym przywitaniem. Cenią sobie turystów, chętnie opowiadają o wyspie oraz o swoim życiu. W każdym miasteczku, wiosce punktem centralnym jest port lub przystań i to tam kręci się większość życia. Do części mniejszych wiosek jest na tyle trudny dojazd, że zrozumianym jest poruszanie się łódkami pomiędzy miejscowościami.

 

Klika praktycznych uwag

Na wyspę trzeba dostać się promem. Do wyboru są promy ze Splitu, z którego przeprawa trwa około 2,5 godziny lub z położonego około 90 km poniżej Drvenika (30minut). W obie strony płynęliśmy promami Jardolinija, których rozkład w każdym sezonie dostępny jest w internecie.  Przed przeprawą promową warto być około pół godziny wcześniej, ustawić się w kolejce, by zając sobie miejsce i dopiero wtedy iść zakupić bilet. Bilet można również zakupić online, jednak my kupowaliśmy na miejscu. Ważne jest, by pamiętać iż osobno płacimy za przewóz samochodu oraz osobno za ilość osób, które podróżują.

 

Walutą obowiązującą w Chorwacji jest kuna. Wzięliśmy ze sobą niewielką kwotę w gotówce, a to co ponadto potrzebowaliśmy, to staraliśmy się płacić kartą (lepszy przelicznik).

Ceny w sklepach w większości były minimalnie wyższe niż w Polsce, trzeba pamiętać iż na wyspach zawsze będzie trochę drożej. Jedzenie w knajpkach/restauracjach jest widocznie droższe niż u nas w kraju.

Parkowanie na miejskich parkingach jest płatne w stojących gdzieniegdzie parkomatach. Kilka razy zdarzyło nam się go szukać, jeśli nie widać na pierwszy rzut oka, to warto zaglądać za rogi pobliskich budynków.

Drogi na tej mniej turystycznej części wyspy są wąskie i kręte, w tej turystycznej bardzo dobre. Miejscowi jeżdżą spokojnie, większość turystów również. Nerwową jazdą charakteryzują się (niestety) Polacy.

Sezon na wyspie trwa pół roku i w mniejszych miejscowościach wszystko zamiera w połowie października. Jeśli kusi Cię Hvar zimą, to noclegów warto poszukać w Hvarze lub Starim Gradzie.

 

Co przywieźliśmy z wyspy Hvar?

Przede wszystkim olejek lawendowy! Gdy dowiedziałam się, że na wyspie jest miejscowość słynąca z jego produkcji (Velo Grablje), której mieszkańcy borykają się z trudami życia, to zależało mi, by olejek kupić właśnie tam. Jeśli ci na tym nie zależy, to praktycznie w każdej miejscowości można go kupić na charakterystycznych fioletowych stoiskach, które oferują lawendowe wyroby.
Gdy dotarliśmy do Velo Grablje okazało się, że nie ma tam żadnych sklepów, sklepików, stoisk i miasteczko wygląda na wymarłe. Przechadzając się po nim natrafiliśmy na pana, który wylewał zepsute wino i zagadnęliśmy go o olejek. Powiedział, że swoje zapasy wywiózł na sprzedaż, jednak bardzo chętnie zaoferował nam pomoc. W efekcie dostaliśmy olejek z domowego zapasu jego szwagierki, wlany do małej buteleczki po miejscowym alkoholu (małpki) w cenie dwukrotnie niższej niż normalnie w sprzedaży. Ucieszyło nas to podwójnie, bo z takiej transakcji był wilk syty i owca cała!

Oliwa z oliwek, czyli jedna z flagowych pamiątek z Chorwacji. Wybraliśmy zarówno taką z miejscowej wytwórni, w której załapaliśmy się na opowieść o tym jaki jest proces powstania oliw różnej maści oraz na degustację, jak i sklepową. Oliwa z wytwórni, nowoczesnej, wspartej przez dofinansowania Unii Europejskiej, była dość droga jak na tamtejsze ceny; ta sklepowa zdecydowanie poniżej naszych polskich cen, choć wybieraliśmy taką z górnej półki.
Dodatkowym hitem z wytwórni jest oliwa pomarańczowa. Nie jest aromatyzowana, a z dodatkiem świeżych pomarańczy. Podczas tłoczenia oliwy dodaje się całe pomarańcze. Jej smak i zapach są obłędne, a w trakcie degustacji podana nam ona została z… lodami! Tak, tak, mi szczęka również opadła, jednak połączenie genialne! Z pewnością o tym jeszcze napiszę na blogu.

Miejscowe alkohole – mocno słodkie i aromatyczne wino prosek z ciemnych i jasnych winogron, rakija o smaku smokvy (świeżych, zielonych jeszcze fig) oraz o smaku rogaca (karob). Kupiliśmy je u przydrożnych sprzedawców w jednej z mniejszych wiosek na wyspie, chcąc spróbować czegoś nie sklepowego przy jednoczesnym wsparciu mieszkańców wyspy. Przy okazji kupiliśmy tam suszone figi, liście laurowe oraz miód.

Wyroby kamienne z sąsiedniej wyspy Brac. Ja zdecydowałam się na niewielką miseczkę, bo lubię takie pamiątki, które zostają z nami na lata, a przypominają fajne chwile.

Kamienie, muszle z plaży. W związku z tym, że pasują mi do wystroju pokoju, to zebrałam sobie niewielką kolekcję, która wylądowała w szklanym pojemniku. Skały na Hvar są wapienne, dzięki czemu łatwo poddają się obróbce wodzie i wyglądają bardzo ciekawie. Poza tym to fajna dekoracja, którą łatwo utrzymać w czystości – wystarczy wypłukać, gdy się zakurzy i wygląda jak nowa!

Podsumowując, wyjazd na Hvar bardzo nam się podobał. Wyspa zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Miasta, miasteczka, wioski i opuszczone domy. Plaże, urwiska oraz rosnące dziko figi. Uśmiechnięci i życzliwi ludzie. Krystalicznie czysta woda. Słońce.

Marzy nam się wrócić tam w czerwcu, by poczuć zapach kwitnącej lawendy… ehhh rozmarzyłam się!

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *